sylwetkę będącą jeszcze niedawno uosobieniem gracji. Teraz obraz gwałtu, związanego z
podtrzymywaniem życia, wstrząsnął nim raz jeszcze. Quincy poruszył się z trudem. – Przyjechałem jak najszybciej – powiedział, ujmując rękę Mandy. Uścisnął ją delikatnie. Żadnej reakcji. Przyglądał się drobnym, bladym palcom spoczywającym bezwładnie w jego dłoni. Dziwne, że różowe paznokcie rosną dalej, chociaż reszta ciała obumiera. Przypomniał sobie jej dziecięce paluszki ściskające go za kciuk. Zupełnie jakby to było wczoraj. – Nie rozumiem – odezwała się Bethie za jego plecami. – Myślałam, że masz dość. – Jak mogłem nie przyjechać, Bethie? Zawsze chciałem być przy tym, kiedy się zdecydujesz. – Kiedy się zdecyduję na co? Quincy odwrócił się. Wciąż trzymał dłoń Mandy, ale patrzył na byłą żonę. Na jej twarzy malowało się autentyczne zdziwienie. Poczuł skurcz w żołądku. Gdzieś w środku zalewała go fala zimna. – Dzwonił ktoś ze szpitala. Postanowiłaś odłączyć aparaturę podtrzymującą. .. – Ależ skąd! – Bethie... – Czy to jakaś nowa sztuczka, Pierce? Myślisz, że mały melodramat skłoni mnie do zmiany zdania? Nic z tego. Nie zabiję własnej córki dla twojej wygody. – Bethie... – Zamilkł. Jego żona najwyraźniej nie miała pojęcia, o czym mówił. Nabrano go, a on dał się złapać w pułapkę jak mysz. O Boże, Rainie. Quincy ostrożnie położył dłoń Mandy na kołdrze. Pocałował córkę w skroń. Zaczęły mu drżeć ręce. – Żadnych zmian? – Żadnych – odparła sztywno Bethie. – A Kimberly? – Pewnie już się zadomowiła w college’u. Nawet nie pomyśli o tym, żeby zadzwonić. Quincy kiwnął głową i ruszył do drzwi. Nie chciał, żeby zauważyła, jak bardzo mu się spieszy. – Dzięki za wizytę – zawołała za nim Bethie. – Wpadnij jeszcze kiedyś. Zatrzymał się na chwilę w progu. – To nie twoja wina – powiedział szczerze. – To, co się stało z Mandy, to nie twoja wina. – Nie obwiniam siebie – przerwała mu matowym głosem – tylko ciebie. Quincy niemal biegł korytarzem do wyjścia. Gdy tylko znalazł się na parkingu, wyjął telefon komórkowy. Najpierw zadzwonił do kolegi z laboratorium kryminalistycznego. Dzień wcześniej posłał mu koszulkę pocisku. – Sprawdzałeś w DRUGFIRE? – Jezu, Quincy, ciebie też miło słyszeć. – Nie mam czasu, Kenny. Czego się dowiedziałeś? – Gdybyś raczył sprawdzić pocztę głosową, to byś wiedział, że spędziłem nad tym całą pieprzoną noc. Ślady takie same jak w przypadku dwóch innych strzelanin, Quince. Szkolnych strzelanin. Oba dochodzenia dawno zamknięto, a dzieciaki siedzą w pudle. Więc jeśli te zbrodnie się powtarzają... Zwijaj się do Quantico, Quincy. Jesteś tu potrzebny. – Jadę do Oregonu. Jak najszybciej przefaksuj wszystkie dane na numer w Bakersville. – Odbiło ci? Użyto tej samej broni do trzech różnych szkolnych strzelanin w trzech różnych miejscach na przestrzeni dziesięciu lat. Co według ciebie może stać się teraz? – On zabije Rainie – powiedział po prostu Quincy. – To część jego gry. Doprowadzi ją do ostateczności, a potem zaatakuje. Nie przewidziałem tego. Cholera, nie przewidziałem tego, a teraz jestem, kurwa, na drugim końcu tego pieprzonego kraju! Zakończył rozmowę i po chwili siedział już w taksówce, pokrzykując na kierowcę, żeby jechał szybciej. Myślał o swojej córce i tych chwilach w życiu, kiedy nie zrobił wszystkiego, co powinien. 32 Sobota, 20 maja, 16.48 Danny był wykończony. Długo po wyjściu Rainie leżał na łóżku, zwinięty w kłębek,