z gabinetu.
R S Carrie patrzyła w ślad za nim. Nie wiedziała, co ze sobą począć. Za kilka miesięcy urodzi własne dziecko, jej życie na zawsze ulegnie zmianie, a mężczyzna, który powinien z nią dzielić radość, jej mąż, wyszedł z pokoju, nie odezwawszy się do niej ani słowem. Carrie siedziała na zwalonym pniu pod największym drzewem oliwnym spośród wszystkich, jakie rosły na plaży. Ziemia wokół drzewa była pokryta małymi białymi kwiatkami w kształcie gwiazdek, które Danny zbierał, a potem podawał Carrie. To było wymarzone miejsce do zabawy. Piękne, ciche i bardzo bezpieczne, istny raj dla małego dziecka. Niestety, Carrie nie umiała się tym rajem cieszyć tak, jak Danny. Była zmęczona, czuła się bardzo źle i była zła na siebie, że nie powiedziała nowej niani Danny'ego, dokąd się z nim wybiera. Na myśl o tym, że będzie musiała pchać wózek pod stromą górę, ogarniała ją czarna rozpacz. I nie chodziło tylko o wysiłek fizyczny. Wprawdzie ostatnio ciągle była zmęczona, ale miała na tyle dobrą kondycję, że mogłaby kilka razy dziennie wchodzić pod tę górę z Dannym w wózeczku. Najgorsze było uczucie klaustrofobii, które ją ogarniało, gdy tylko zbliżała się do willi. Nie czuła się tam wolna, miała wrażenie, że bez przerwy ktoś ją obserwuje. Nie chciała niani, nie potrzebowała nikogo do pomocy przy Dannym, ale Nik się uparł i - jak zwykle - postawił na swoim. Mniej więcej tydzień po tym, jak test ciążowy dał R S pozytywny wynik, oznajmił jej, że zatrudnił nianię dla Danny'ego. Carrie było podwójnie przykro. Nie tylko dlatego, że znowu zrobił coś bez uzgodnienia z nią. Przede wszystkim z tego powodu, że był to pierwszy raz od wielu dni, kiedy się do niej odezwał, kiedy raczył się pojawić w pokojach, zajmowanych przez nią i Danny'ego. Ani razu nie zapytał, jak ona się czuje ani jak się miewa Danny. O ciąży w ogóle nie wspominał. - Nie potrzebuję nikogo do pomocy- powiedziała mu wtedy. - Musisz o siebie dbać. Niania zajmie się małym, a ty będziesz mogła sobie odpocząć. - Nie chcę, żeby ktoś oprócz mnie zajmował się Dannym. I tym dzieckiem, które ma się urodzić też sama się zaopiekuję. - Bądź rozsądna i zgódź się na pomoc - jego ton był niemal proszący. - Nie trzeba mi żadnej pomocy - upierała się Carrie rozżalona, że mimo aluzji Nikos nie raczył powiedzieć ani słowa o nienarodzonym dziecku. - Inni rodzice radzą sobie bez pomocy, więc i ja sobie dam radę. - Ty nie musisz. Nie pozwolę ci się zapracować na