starców i dla mnichów z Nowego Araratu nie było większego zaszczytu niż dokończyć swej
ziemskiej drogi w tamtejszych pieczarach, na kościach poprzednich sprawiedliwych. Oczywiście wcale nie wszyscy bracia rwali się, by szybko wstąpić do innego królestwa, dlatego że i wśród mnichów jest wielu takich, którym życie doczesne wydaje się bardziej pociągające od wiecznego. Wolentarzy jednak nie brakowało nigdy, przeciwnie – zawsze czekała cała kolejka spragnionych, w której, jak to w każdej kolejce, zdarzały się kłótnie, spory i nawet całkiem poważne intrygi – tak bardzo chcieli niektórzy mnisi przepłynąć jak najszybciej wąską cieśninkę dzielącą Kanaan od Wyspy Rubieżnej. Z trzech pokutników jeden był uważany za przełożonego i wyświęcany na igumena. Tylko jemu reguła pustelni pozwalała otwierać usta – dla wypowiedzenia nie więcej niż pięciu słów, przy czym cztery powinny koniecznie pochodzić z Pisma Świętego, a tylko jedno mogło być dowolne – i w nim to mieścił się zwykle główny sens wypowiedzi. Powiadają, że w dawnych czasach schiigumenowi, przełożonemu pustelników, nawet tego nie było wolno, ale kiedy na Kanaanie odrodził się monaster, pobożni starcy już nie tracili czasu na zdobywanie skąpego pożywienia – jagód, korzonków i robaków (więcej niejadalnego na Wyspie Rubieżnej, jak pamięć sięga, nie było), tylko otrzymywali wszystko, co potrzebne, z klasztoru. Teraz święci pokutnicy spędzali czas na wyrzynaniu cedrowych różańców, za które pielgrzymi płacili monasterowi niemałe pieniądze – zdarzało się, że do trzydziestu rubli za sznur. Raz na dzień do Rubieżnej podpływała łódka – żeby zabrać różańce i wyładować zamówione rzeczy. Do łódki wychodził przełożony pustelni i wygłaszał krótki cytat, zawierający w sobie prośbę, zwykle praktycznego charakteru: o dostarczenie jakichś zapasów albo lekarstw, albo obuwia, albo ciepłego okrycia. Starzec mówił na przykład: „Przynieś mi i daj kołdrę” albo „Niechaj przyniesie wodę gruszową”. W tym wypadku początek wypowiedzi pochodzi z Księgi Rodzaju, z wersu, w którym Izaak zwraca się do swego syna Ezawa, ostatnie zaś słowo dotyczy codziennej potrzeby. Łódkarz zapamiętywał to, co mu powiedziano, i przekazywał słowo w słowo ojcu ekonomowi i ojcu szafarzowi, a ci dopiero starali się przeniknąć sens, czasami bez powodzenia. Weźmy choćby ową „wodę gruszową”. Opowiadają, że raz przełożony eremitów, pokazując kostur jednego ze starców, oznajmił posępnie: „I rozpukły się wszystkie wnętrzności jego”. Kierownictwo klasztoru długo przeglądało Pismo, aż znalazło te słowa w Dziejach Apostolskich, gdzie opisane jest samobójstwo godnego pogardy Judasza, i przeraziło się bardzo, że pustelnik dopuścił się na sobie najstraszniejszego z grzechów śmiertelnych. Przez trzy dni bito w dzwony, poszczono najsurowiej i odprawiano nabożeństwa za oczyszczenie od zła, a potem okazało się, że starcowi przydarzyła się tylko biegunka i igumen prosił o przysłanie odwaru z gruszy. Kiedy najstarszy z pustelników mówił wioślarzowi: „Pozwalasz odejść słudze swemu”, oznaczało to, że jeden pokutnik został dopuszczony do Pana, i powstały w ten sposób wakat natychmiast zajmował nowy wybraniec spośród oczekujących swojej kolejki. Niekiedy fatalne słowa wypowiadał nie schiigumen, tylko jeden z dwóch pozostałych milczków. W ten sposób w klasztorze dowiadywano się, że poprzedni starzec został powołany do Świętego Przybytku, a pustelnia ma teraz nowego przełożonego. Pewnego razu, lat temu sto, na jednego z pustelników napadł niedźwiedź, który przypłynął z którejś z odległych wysp, i zaczął szarpać nieszczęśnika. Ten zaś, niewiele myśląc, zakrzyczał: „Bracia, bracia!” Przybiegło dwóch pozostałych, razem przegnali krzywołapego kosturami, ale potem żyć z towarzyszem, który naruszył ślub milczenia, nie życzyli sobie – odesłali go do monasteru, przez co wygnaniec upadł na duchu i wkrótce umarł, więcej ani razu nie otworzywszy ust, ale czy dopuszczono go przed jasne oczy Pana, czy też przebywa wśród dusz potępionych – nie wiadomo. Co jeszcze powiedzieć o mieszkańcach pustelni? Chodzili w czarnym stroju, który był czymś w rodzaju grubo tkanego worka przepasanego sznurem. Kaptury nosili wąskie, opuszczone aż na twarz i zszyte bokami, na znak pełnego odcięcia od marności świata. Dla oczu w tym spiczastym kołpaku wycinano dwie dziurki. Jeśli pątnicy, modlący się na kananejskim brzegu, dostrzegali na wysepce któregoś ze świętych starców (zdarzało się to bardzo rzadko i uchodziło za szczególnie szczęśliwy traf), to mieli przed sobą coś w rodzaju czarnego wora, wolno poruszającego się pośród omszałych głazów – jakby to wcale nie był